Włochy... kraj piękny i różnorodny, który łączy kilka rzeczy, niezależnie w który region Italii zawitasz. Dobre jedzenie, znakomite wina, piękne widoki i wszechobecne zabytki. Kiedyś ktoś powiedział, że właściwie całe Włochy to jeden wielki zabytek, i miał w 100% rację. Jednak my jeździmy do Włoch, aby pokazać, że podróże autem elektrycznym to po pierwsze, fajna przygoda, po drugie znakomity relaks, a wszystko to łączymy z miejscowymi specjałami kuchni, najchętniej lokalnej.

Nasza kolejna podróż to znane jezioro Garda. Duży akwen o zróżnicowanym obliczu, w zależności od tego gdzie dokładnie jesteśmy, północ jeziora ma swój nieodparty urok, ale w tym roku, to południe Gardy nas zaczarowało i to dosłownie.

Start...

Początek jak zwykle w pięknym Krakowie. Pobudka o 3 w nocy, może trochę później, ostatnie rzeczy zapakowane do auta i ruszamy. Trochę po 4 rano, nasz Model Y naładowany prawie do pełna rozpoczyna z nami piękną włoską przygodę. Przygodę która będzie trwała 9 dni a my pokonamy w sumie ponad 3600 km Modelem Y, na koniec przesiadając się do Seres 3 i robiąc nim jeszcze ponad 350 km. Tak więc elektryki wiozły nas przez prawie 4000 km w ciągu tych dziewięciu pięknych dni.

Najlepiej ruszyć rano. Zawsze tak robimy, bo jazda wtedy to sama przyjemność, można bez trudu i bez korków śmigać po autostradach o 4 rano. Większość kierowców o tej porze jeszcze śpi. To duży plus wczesnych wyjazdów. Poza tym można o tej porze troszkę pogonić, policja również najczęściej o tej porze śpi. W naszym przypadku o godzinie 6:58 byliśmy już na stacji e-On w czeskim Vyskovie. Stacja o mocy 175 kW, idealnie nadaje się do uzupełnienia energii w trasie. Pierwszy etap to ponad 290 km z Krakowa do Vyskova, który pokonaliśmy w 2 godziny i 48 minut.

Stacja MOL w Vyskovie jest nowa lub po remoncie, tego dokładnie nie wiem. Jest czysto, mamy sklepik i naprawdę czyste toalety. Poza tym dla aut EV mamy do dyspozycji dwie stacje ładowania. Starszego typu o mocy 50 kW, i ta nowsza na której się ładowaliśmy. Ta ma moc aż 175 kW i idealnie sprawdziła się w naszym przypadku, ładując Model Y od razu mocą 140 kW. Moc ta oczywiście w miarę upływu czasu maleje, taka jest zasada ładowania aut elektrycznych (Im więcej energii w baterii, tym moc ładowania maleje).


Mimo, że suwak stanu ładowania był ustawiony na 100%, raczej nigdy nie czekaliśmy do naładowania auta na full. Wystarczyło spokojnie 90-95% aby bez problemu podróżować dalej. W końcu Model Y Long Range na pełnej baterii pokazuje 529 km zasięgu, to bardzo dobry wynik, choć oczywiście ciężko go osiągnąć jadąc z prędkościami autostradowymi. Jednak poprzez wydajność Modelu Y, mamy tak zwaną spokojną głowę i możemy planować przystanki co 300-350 km, zależnie od średniej prędkości uzyskanej na autostradzie. Ja robiłem przystanki częściej.

Nie dlatego że musiałem, ale dlatego że taki właśnie mamy styl podróżowania. Jeśli mamy ochotę się zatrzymać na kawę czy obiad, lub wypuścić Leona (naszego małego i niezwykle grzecznego Yorka-podróżnika) na spacer, po prostu to robimy. Nie jedziemy na czas, ani zbytnio się nie spieszymy. Tak więc po drodze do Innsbrucka, czyli miasta stałego w naszych podróżach, gdzie zawsze mamy nocleg jadąc tą trasą, zatrzymywaliśmy się kilka razy, choć były to postoje raczej krótkie. Kawa, siku, przekąska itd, itd. Takie mini odpoczynki.

Ponieważ tym razem postanowiłem nie używać Superchargerów Tesli aby przekonać się jak podróżują kierowcy innych aut EV, mój wybór padł na stacje obsługiwane przez kartę Shell Recharge. Dodatkowo używałem aplikacji tej firmy aby zlokalizować sobie szybkie stacje w pobliżu i ewentualnie z nich skorzystać. Nieodzowny oczywiście jak zawsze był również ABRP (A Better Routeplanner), apka z którą się nie rozstaje i bardzo lubię jej używać. Tak więc wybór padł na stacje e-On, IONITY, Enel-X, oraz kilka innych, wyświetlanych przez aplikację Shella. W sumie karta ta obsługuje ponad 300 000 stacji w całej Europie.

Poniżej stacje ładowania sieci IONITY, z których korzystałem najczęściej, no i nasz mały podróżnik Leon, bijący swoje kolejne rekordy podróży w aucie na prąd. Przejechał już prawie 30 000 km, głównie Teslami, choć były i inne EV, jak elektryczna Kia Niro, Audi E-Tron Sportback, Seres 3 oraz inne.
Stacje... łączcie się!

Tak to zaczyna powoli wyglądać. Coraz więcej jest miejsc w Europie, które skupiają różne stacje, różnych operatorów. Tak aby klient miał wybór. To dobry kierunek, bo takie miejsca jak to w Eberstalzell w Austrii, gdzie można spotkać 20 stacji Tesla Supercharger, 6 stacji IONITY, 8 stacji Smatricks Pod, są wymarzone dla użytkownika każdego EV. Miejsce piękne, bo oprócz mnogości ładowarek, mamy do dyspozycji Burger Kinga i stację benzynową. Wszystko w jednym miejscu, a serowe kąski z BKinga są wręcz rewelacyjne...reszta jak to w placówkach tego typu. Jednak jest w miarę smacznie i można usiąść przy zewnętrznych stolikach w promieniach słońca. Są oczywiście również czyste toalety. Miejsce naprawdę przystosowane do obsługi wielu EV na raz. Jeśli zaś komuś się nie spieszy, to jest tu jeszcze 6 lub 8 stanowisk ładowarek 11 lub 22 kW, nie sprawdziłem tego dokładnie gdyż były one w pewnym oddaleniu. Jednak wyglądały raczej na takie które będą obsługiwać lokalne EV, na przykład pracowników pobliskich biurowców. Komuś w trasie zdecydowanie lepiej przypasują szybkie stacje których jest tu naprawdę dostatek.


Po przejechaniu kolejnych kilometrów, dojechaliśmy do miejsca które lubimy odwiedzać. Jest to muzeum i fabryka Swarovskiego, tak chodzi o kryształy i świecidełka, które są uwielbiane i podziwiane szczególnie przez żeńską część społeczeństwa. Ja jako typowy facet postanowiłem wraz z Leonem popilnować Tesli, szczególnie, że na parkingu możemy znaleźć słupki do ładowania auta o mocy 11 kW. Na dodatek są one darmowe dla przyjeżdżających tu gości. Samo muzeum jest bardzo ciekawe i wrażenia z jego wnętrza są niezapomniane. Pamiątek też można kupić tu sporo, ale coś sensownego, według damskiej części naszej rodziny, zaczyna się od około 130 euro. Nie jest więc tanio, ale jeśli kogoś stać, to jak najbardziej można sobie pamiątkę sprawić... na pewno będzie błyszczeć.

Co do parkingu, jest on przeogromny i mieści wiele aut, na słupkach zaś panuje umiarkowany tłok, bo musicie wiedzieć że firma Swarovski, ma w swojej flocie auta EV, które również na owych słupkach ładuje. Pogoda była przepiękna, 26 stopni Celsjusza i widok na ośnieżone alpejskie szczyty to coś, na co można patrzeć godzinami. Brakowało mi tylko leżaka i czegoś zimnego do picia, na przykład lampki Aperolu. Ten napój pasuje do tak pięknej pogody wręcz idealnie. Oczywiście kiedy nie jesteś kierowcą. Ze Spritza więc nici a przed wysoką temperaturą schroniłem się w Tesli. Po jakiejś godzince ruszyliśmy dalej do oddalonego już zaledwie o 15 km hotelu.


Sama podróż podczas której pokonaliśmy nieco ponad 1000 km, ze względu na nasz "włóczykijski" charakter (docelowa odległość między Krakowem a Innsbruckiem to około 950 km, my jednak dwa razy zboczyliśmy z trasy, aby wstąpić do naszych ulubionych austriackich sklepów na mały rekonesans) trwała 11 godzin. Uważam że to bardzo dobry czas, pamiętając jednocześnie, że starałem się jechać ile przepisy pozwalają, czyli w Polsce 140 km/h, w Czechach 130 km/h, w Austrii różnie, czyli od 100 km/h (tam gdzie były odcinki z "ekologiczną" niskoemisyjną prędkością, tak zwane Immissionsschutzgesetz-Luft. Obowiązuje ona na około 30% austriackich autostrad. Co prawda nie obowiązuje ona elektrycznych aut, ale nauczony doświadczeniem znajomych kierowców z ubiegłego roku, którzy jechali 130 na godzinę zamiast 100, mimo że autami EV i tak dostali mandaty. Niestety okazuje się że zwolnienie z opcji IG-L, obowiązuje tylko austriackie EV po uprzednim zapisaniu ich do specjalnego rejestru. Czy coś się w tym temacie zmieniło? Nie wiem, ale wolałem nie ryzykować, bo mandaty za nieprzestrzeganie środowiskowego ograniczenia mogą być bardzo bolesne, nawet 2180 euro). Tak więc były odcinki kiedy musiałem się wlec tylko 100 km/h, choć było ich raczej mało, na szczęście, i przez większość czasu można było jechać 130 km/h. Co do przekraczania dozwolonej prędkości to starałem się ją przekraczać najwyżej o 5 km/h, oczywiście ze względów czysto, nazwijmy to "mandatowych". Podsumowując czas przejazdu, uważam że owe 11 godzin to nie jakaś tragedia, a raczej bardzo dobry czas, jak na auto napędzane baterią, którą trzeba po drodze ładować.

W końcu zawitaliśmy do naszego hotelu, czyli Alphotel w Innsbrucku. Znamy go dobrze bo nocowaliśmy tu już cztery razy, przy okazji europejskich wojaży. Na tyłach hotelu znajduje się Supercharger Tesli, a na bocznej ścianie hotelu mamy Wallboxa o mocy całych 4 kW. Może to nie za dużo, ale przez całą noc, pozwoli uzupełnić energię w baterii a co najważniejsze takie ładowanie dla gości hotelu jest darmowe. Moc niby niewielka, ale taka opcja jest przydatna i moim zdaniem każdy hotel powinien mieć na wyposażeniu stacje ładowania EV, w jakiejkolwiek postaci. Sam hotel jest dość duży i przyjemny. Miejsc parkingowych jest naprawdę sporo, wokół hotelu. Jadalnia na której można zjeść rano śniadanie znajduje się na parterze na prawo od wind. Pokoje dość duże i umeblowane powiedziałbym bez zbędnych wodotrysków.

Śniadania są przyzwoite, typowo hotelowe. Mamy coś na słodko i na słono. Co kto lubi. Mają tu też niezły sok pomarańczowy, który zawsze popijamy przy śniadaniu spożywanym w Alphotelu. Jednak do Innsbrucka przyjeżdżam na inny specjał kuchni austriackiej, czyli wiecznie żywy w moim sercu Wiener Schnitzel. Tak wiem, że to po prostu schaboszczak, znany u nas bardzo dobrze. Jednak wersja austriacka, a szczególnie ta z cielęciny jest dla mnie po prostu daniem obowiązkowym. Do tego zimne i jakże zacne piwo, po przejechaniu 1000 km w aucie, jest jak objawiająca się oaza na pustyni. To nagroda po całym dniu w trasie. Schnitzel ma zawsze chrupiącą i delikatną skórkę, a sałatka ziemniaczana podawana w towarzystwie roszponki, smakuje niezmiennie dobrze za każdym razem.


My na nasz posiłek wybraliśmy restaurację Fischerhäusl. Spokojne miejsce z miłą obsługą. Za sznycla z cielęciny trzeba tu zapłacić ponad 21 euro, a za wersję z wieprzowiny 14,90 euro. Warto wydać te 21,50 euro choć raz w życiu. Nie jest to może tanie danie dla nas Polaków, ale być w Austrii i nie zjeść sznycla w wersji cielęcej, to tak jak być w Londynie i nie wiedzieć Big Bena. Zresztą posiłki i ceny drinków, napojów, piwa i jedzenia w europejskich restauracjach, wzrosły drastycznie w ciągu ostatniego roku. Cóż, "life is brutal" i nic na to nie poradzimy. Ten akurat sznycel był bardzo dobry, a jadłem ich naprawdę wiele, choć w tej restauracji po raz pierwszy. Przyrządzony zgodnie ze sztuką, ze smaczną sałatką ziemniaczaną i szklanicą uczciwego i zimnego piwa smakował wybornie. Połączenie idealne? Chyba tak, szczególnie po całym dniu spędzonym za kierownicą.

Po smacznym późnym obiedzie wróciliśmy do hotelowego pokoju i padliśmy na łóżka. To był dzień wypełniony podróżą, ładowaniem auta, zakupami, a na wieczór dobrym jedzeniem i widokami pięknego o każdej porze roku Innsbrucka. Kolejny dzień podróży rozpoczęliśmy śniadaniem w naszym hotelu. Auto było naładowane i gotowe do dalszej drogi. W trasie czekały już stacje IONITY, a na końcu dnia drugiego swoje zabytki prężył Mediolan, w którym atrakcji nie brakuje. Samo miasto ma wiele do zaoferowania. Tylko czy znajdziemy tam coś do naładowania naszej Tesli Model Y?

Odpowiedź znajdziecie już wkrótce w drugiej części relacji z "gardiańskiego" wyjazdu...