Europejskie podróże Teslą...Bawaria!

Europejskie podróże Teslą...Bawaria! - zdjęcie główne
Data publikacji: 2022-06-10
Mario

Mario

Data dodania: 2022-06-10

Od kilku lat staram się pokazać że jazda autem elektrycznym po Polsce, czy tym bardziej po Europie, to nie jest taka straszna i trudna rzecz jak się niektórym z Was wydaje. Odbyłem wiele podróży, dłuższych i krótszych, podczas których naprawdę cieszyłem się jazdą, relaksem i nie zaznałem żadnych przykrych niespodzianek podczas ładowania auta.


Początek... Bawaria i piwo:


W pierwszym z serii artykułów o podróżach "Teslą po Europie" (z cyklu Elektromobilne Przewodniki po Europie) opowiem o doświadczeniach z trasy do Bawarii w Niemczech, gdzie można się cieszyć znakomitym jedzeniem, jeszcze lepszym piwem, oraz pięknymi widokami bawarskich wsi i miasteczek.

A co z ładowaniem elektryka?

Jazda po ładowarkach Tesli, czyli wszystkim znanych Superchargerach, to po prostu bajka. Nie musimy mieć wielu kart RFID, wielu aplikacji, do różnych operatorów. Wystarczy nam konto Tesli, gdzie podpinamy naszą kartę kredytową i możemy bez stresu jechać choćby na koniec Europy. Dodać trzeba również, że wiele hoteli ma na swoim wyposażeniu stacje typu WallBox Tesli, czyli urządzenie, które zapewni nam, bardzo często, darmową energię dla naszej Tesli. Niektóre hotele naliczają symboliczną opłatę, na przykład 10 euro, co jest niewielkim kosztem za naładowanie baterii do pełna, podczas kiedy wygodnie śpimy w hotelowym wygodnym łóżku.

Do Bawarii, a konkretnie na bardzo słynny Octoberfest, wybrałem się Teslą Model X. Bardzo dobrze i z rozrzewnieniem wspominam tą Teslę. Wielkie auto, bardzo pakowne, z wielkim i to dosłownie, przednim bagażnikiem, jeszcze większym tylnym, i ogromną przestrzenią pod podłogą tylnego bagażnika. Bez problemu pomieściłem 4 dorosłe osoby oraz mnóstwo bagaży.

To konkretne auto było wersją 90D, z napędem na obie osie i baterią o pojemności 90 kWh. Było wielkie, super wygodne i super pojemne. Minusem takiego kolosa ważącego 2,5 tony jest jego wydajność. Tak duża bryła stawia duży opór powietrzu i zużycie w przeciągu ponad 3000 km trasy oscylowało około 236 Wh/km. 

Co oznacza że można było nim przejechać realnie około 350 km. Jeśli natomiast pogoniło się ciut szybciej, jak na niemieckim autobahnie, zasięg topniał dużo szybciej.


Nie nastręczało to jednak absolutnie żadnego problemu, ponieważ stacji Supercharger u naszych zachodnich sąsiadów jest co nie miara i można je znaleźć średnio co 100 czy 150 km. Bardzo blisko autostrady, 1-3 km, najdalej, a na dodatek w bardzo urokliwych miejscach jak ten w Kopfenbergu, gdzie obok stacji mamy małą budkę z automatami do kawy, ciasteczek i słodyczy, z kanapami do małej drzemki, czy wreszcie półkami z książkami do poczytania (niestety tylko po niemiecku), czy kolejny a właściwie wcześniejszy w Poysdorfie, tuż obok winnicy i pola golfowego, gdzie w restauracji podają znakomity Aperol Spritz (nie dla kierowcy niestety).

Aby wejść do budyneczku z tymi wszystkimi udogodnieniami, trzeba podać specjalny kod. Wstukać go w szyfrowy zamek w drzwiach. Ów kod na szczęście wyświetla się na naszej nawigacji, na ekranie głównym auta. Jest to dość ciekawe i nieoczywiste rozwiązanie a jednocześnie fajna atrakcja dla podróżujących. Poniżej zaś zdjęcia z pięknie położonego Superchargera w miejscowości Poysdorf. Obok winnic i pola golfowego.


Kierunek piękny Wiedeń:


Pierwszym etapem podróży był Wiedeń i tamtejszy naprawdę przyjemny hotel Schani Wien, w którym to w garażu podziemnym są dwa stanowiska dla aut elektrycznych i można znaleźć Tesla WallBox, dzięki któremu mamy do dyspozycji 11 kW mocy. Hotel jest bardzo czysty i przyjemny, położony przy jednokierunkowej uliczce, z dobrym ekologicznym śniadaniem, a sok z owoców możemy wycisnąć sobie sami, urządzenia do tego typu zabiegów są dostępne na sali jadalnej.


Wiener Schnitzel? Zawsze i obowiązkowo:)


Jednak główną atrakcją takiego przystanku z noclegiem jest oczywiście samo miasto Wiedeń. Jedno z moich ulubionych miejsc podczas tranzytowych podróży. Można tam dobrze zjeść, szczególnie jeśli ktoś gustuje w słynnym Wiener Schnitzel, czyli przepysznym sznyclu (kotlecie) w panierce, przysmażonym na złoto, oczywiście obowiązkowo z mięsa cielęcego, choć wersją z prosiaka też raczej nie gardzę, szczególnie w wykonaniu austriackich szefów kuchni. Do tego obowiązkowo Kartoffelsalat, czyli sałatka ziemniaczana. Restauracja, jedna z najstarszych podających sznycle wiedeńskie, a mowa tu o Figlmüller, powstałej jako winiarnia w 1905 roku, z czasem stała się miejscem niemal kultu, a przejeżdżając wielokrotnie przez Wiedeń, nie byłbym sobą nie wpadłszy do tego kultowego już miejsca na wybornego cieniutko rozbitego sznycla po wiedeńsku i butelkę wybornego, dobrze schłodzonego lokalnego wina. Miejsce i atmosfera... Magiczne.

Po wieczornych atrakcjach Wiednia, o poranku, kiedy słońce leniwie wstaje, a nasza Tesla zdążyła się naładować do pełna w hotelowym garażu, ruszyliśmy w dalszą drogę, w kierunku ziemi obiecanej dla piwoszy, czyli Monachium i tamtejszego Octoberfestu.

Po drodze jednak nie mogliśmy ominąć pięknego i przepięknie położonego Hallstatt, małej mieściny w austriackich górach, która malowniczo rozciąga się nad samym jeziorem. Piękne widoki, kolejka wjeżdżająca na szczyt z którego widzimy panoramę miasta i jeziora. Niezapomniane widoki i piękna pogoda, a dla kontrastu zjedzenie lokalnej wersji sznycla z łykiem lokalnego piwa, dla kierowcy niestety jednym łykiem, taki to już los woźnicy. Miasteczko ma niesamowity wręcz urok i atmosferę.


Monachium - ostatni przystanek:


Po kolejnych atrakcjach pozostał nam już cel ostateczny, czyli Monachium. Po drodze oczywiście kolejne wizyty na stacjach Supercharger i kolejne darmowe ładowania. Wersja Z 2016 roku, Modelu X, którym miałem przyjemność jechać, posiadała tak zwany Free Supercharging, czyli darmowe ładowanie na stacjach Tesli, przypisane do auta. Oznacza to że ze sprzedażą takiego samochodu, opcja ta przechodzi na kolejnego właściciela. Sytuacja taka miała miejsce do 31 marca 2017 roku, kiedy to weszła w życie nowa opcja, czyli darmowe ładowanie, ale tym razem przypisane tylko do pierwszego właściciela. Po zmianie właściciela w systemie Tesli, darmowe ładowanie było zabierane.


Monachium to bardzo przyjemne miasto, czyste i zadbane, choć poznałem tylko jego niewielką część. 

W centrum znaleźliśmy gęsto zastawione stoły i tysiące ludzi popijających złoty trunek, wszak to czas Octoberfestu, czyli czas świętowania, i to nie tylko dla Bawarczyków. Spotkaliśmy ludzi praktycznie z całego świata, a piwo naprawdę oprócz wybornego smaku, miało jeszcze jedną zaletę... rozwiązywało języki i dawało dobry humor.

Tesla pozostała w miejscowości Mering, około 50 minut jazdy pociągiem od Monachium. Doradzono nam zostawić ją w hotelu, szczególnie podczas takiej fety jaką jest Octoberfest. Tak więc za kilka euro znów mogłem ją podpiąć do gniazda siłowego aby na spokojnie mogła się naładować w garażu podziemnym należącym do hotelu. My tymczasem ruszyliśmy niemiecką koleją na podbój Bawarii a konkretnie Monachium i na testowanie lokalnych smakołyków, podziwianie miejscowej architektury oraz smakowanie tego co w tej imprezie najlepsze, czyli lokalnego piwa, a jest go tam całe mnóstwo.


Zabawa przednia, ale czas wracać:


Po atrakcjach dnia poprzedniego i powrocie do hotelu, dobrze było się wyspać. Auto o poranku było gotowe do drogi, a my mieliśmy w planach jeszcze lokalny browar, a jakże, i powolne kierowanie się w stronę z której przyjechaliśmy.  Browar Kuchlbauer Hundertwasser w Abensberg, jest naprawdę niesamowity, szczególnie ze swoją dziwną i bardzo ciekawą architekturą.

Po zakupach, które zajęły praktycznie cały Frunk, czyli przedni bagażnik (mówiłem Wam już, że Model X uwielbiam miedzy innymi za przedni bagażnik, który może służyć do przemytu alkoholu i to na dużą skalę, jak widać na zdjęciu:), mogliśmy wracać w kierunku kraju ojczystego, najedzeni, zadowoleni. 


Spróbowaliśmy lokalnych potraw, popijaliśmy lokalne wina i piwa. Wzięliśmy wreszcie udział w mega pozytywnej imprezie jaką jest Octoberfest, a nasze auto wzbudzało żywe zainteresowanie. Wszędzie tam gdzie Pojawił się Model X i otwierałem Falcon Wing Dors, czyli ogromne otwierane do góry tylne drzwi auta, zawsze robiło to ogromne wrażenie na osobach znajdujących się akurat blisko nas i auta. Choć zdawałoby się, że takie auto w Europie Zachodniej to normalka, wcale tak nie było.


W drodze powrotnej główną rolę grały oczywiście stacje Supercharger na których ładowaliśmy auto. Często również trafialiśmy na atrakcje, blisko których mogliśmy zaparkować za darmo, jako że jechaliśmy autem w 100% elektrycznym. Jazda przez takie kraje jak Czechy, Austria Czy Niemcy to przysłowiowa bułka z masłem. Oczywiście tak samo dobrze jest w innych "zachodnich" krajach gdzie Tesla jest obecna dużo dłużej niż w naszym kraju.


Takie lokalne atrakcje zwiedzane przy okazji jak Walhalla, czyli świątynia w Donaustauf, na pewno długo zapadnie w naszej pamięci. jest to dosłownie monumentalna budowla, a ze wzgórza rozciąga się niesamowity widok na Dunaj, coś pięknego...

Cała podróż to grubo ponad 3000 kilometrów przejechane elektrycznym Modelem X Tesli. 

Bez żadnego problemu, przyjemnie, za darmo, w komfortowych warunkach. Większość trasy to rozsądne prędkości, choć niemiecki Autobahn pozwolił nam w ramach testu rozpędzić wielkiego Xa do 250 km/h. 


Było to ciekawe doświadczenie, aczkolwiek takie prędkości to raczej nie moja bajka. Duża bryła auta, duży opór powietrza i duży hałas przy takich prędkościach, nie sprzyja zbytnio komfortowi podróżowania. 

Tak więc eksperyment był szybki i krótkotrwały, a pozostała część ponad 3000 km przebiegała raczej w tradycyjnych i dozwolonych prędkościach, ograniczanych miejscowymi przepisami i znakami drogowymi.

Kiedy zbliżaliśmy się do domu, na niebie ujrzeliśmy ciekawe zjawisko... Jechaliśmy Modelem X, tak więc skojarzenie mogło być tylko jedno...


Jazda elektrykiem? To bułka z masłem...


Podczas całej podróży auto ładowało się tylko na Superchargerach, w trasie. W hotelach używałem WallBoxa, lub zwykłego gniazda siłowego 400V, 16 amper. Zapewniło nam to komfort podróżowania, a ładowania na SuC trwało koło 30-50 minut w zależności od potrzeby. Model X ładowałem zazwyczaj do 90-95% stanu baterii, gdyż ostanie 5% to istna katorga, trwająca w nieskończoność. Więc jeśli jedziecie w daleką trasę, należy zabrać ze sobą dobry humor, sporo euro na lokalne atrakcje i pyszne jedzenie, niezbędne kable do ładowania, takie jak Type2, czy UMC Tesli, nie przejmować się niczym, używać Superchargerów, które są mega niezawodnym rozwiązaniem, jeśli chodzi o jazdę w trasie, i to właściwie tyle. 


Siadamy, jedziemy, ładujemy, bawimy się... Tesla jest stworzona do dalekich podróży!!!

Galeria zdjęć

Komentarze

0/10

Autor

Mario

Mario

Wielbiciel nowych technologii. Szczególnie interesuje się Teslą czy SpaceX, oraz innymi firmami związanymi z Elonem Muskiem. Pisze i publikuje artykuły i posty głównie na łamach TeslaKlubPolska, a także dla serwisu otoev.pl Współpracuje bezpośrednio z Teslą, starając się przybliżyć i pokazać te właśnie auta elektryczne z jak najlepszej strony. Uświadamia i szkoli w zakresie elektromobilności.

NOWOŚĆ! Realne raporty użytkowników Tesla

Opinie użytkowników Tesla Model X Plaid Oceń ten model

10/10

Ocena ogólna

Opinie:

Data dodania: 02.07.2023
Przejechałem Modelem X Long Range już 100 000 km i polecam przede wszystkim za przestrzeń, pojemność bagażników. Falcony są naprawdę praktyczne, nie ma się czego obawiać jeśli chodzi o parkowanie. Wersja Plaid to już naprawdę petarda.
zobacz całą opinię

Ostatnie komentarze

Tesla Model X Plaid

Dane techniczne:

Oceń model
Przyspieszenie 0-100 km/h
2.6s
Prędkość maksymalna
262 km/h
Zasięg oficjalny (WLTP)
517 km
Wszystkie dane Tesla Model X Plaid

Ostatnie pytania Zadaj pytanie

Modele producenta Tesla