„Kupię elektryka kiedy będzie miał zasięg 1200 km...”
 
Tak, to stwierdzenie słyszę bardzo często. To już jak mantra powtarzana przez przeciwników elektromobilności.

Czy ludzie potrzebują takiego auta? 1200 km na jednym ładowaniu? No cóż, byłoby miło... i strasznie nudno, jednocześnie.

Przez kilka ostatnich lat regularnie podróżuje autami elektrycznymi po całej Europie, nie, nie takimi z zasięgiem 1200 km na ładowaniu, bo takich po prostu nie ma.

Są to Tesle o zasięgach realnych autostradowych w granicach 300 km jak starsze modele S czy X, lub nieco ponad 400 km jak Model Y, czy Model 3 w wersji Long Range.

Czy takie auta niosą ze sobą jakieś problemy podczas podróży? Absolutnie nie! Jak się okazało jadąc z rodziną, czy tylko z żoną i psem, niezależnie od „składu” na pokładzie auta, zatrzymujemy się średnio co 300 km. Nie więcej. Po prostu wymusza to na nas styl podróżowania. Musimy się napić kawy, skorzystać z toalety, wyprowadzić naszego małego Leona na spacer, zjeść coś. I tak mija nam przyjemny dzień, podczas którego, okazuje się, że zatrzymaliśmy się raptem 2 lub 3 razy, pokonując 1000 km, po europejskich autostradach.

Mamy też ulubione miejsca, sklepy, stacje ładowania z pięknymi widokami, czy dodatkowymi atrakcjami, które koniecznie chcemy odwiedzić, jadąc kolejny raz do Włoch, Chorwacji,Francji czy Niemiec.
 
Po co nam więc zasięg w tysiącach kilometrów? Byłoby to strasznie nudne. Monotonna jazda przez tak długi odcinek drogi absolutnie do mnie nie przemawia. Jeździmy głównie z rodziną, z dziećmi. Już widzę jak kilkulatkowie siedzą przez 1200 km, cichutko i znoszą tak długą jazdę bez zająknięcia. To po prostu nierealne. Prawda jest taka, że i tak zatrzymujemy się średnio co 300-400 km. Na co pozwalają już dziś samochody elektryczne. Mało tego, ładują się one na tyle szybko, że często auto jest gotowe do dalszej drogi, a my, jak to się mówi w powijakach, bo obiad nie skończony, pies nie nakarmiony, kawa nie dopita. Tak właśnie wygląda rzeczywistość podróży autem elektrycznym dziś, i nie jest to jakaś udręka ani męczarnia. To bardzo przyjemna podróż z przerwami na normalne rzeczy, które również robimy jadąc autem spalinowym. Nie ma tu różnicy.

Staram się nigdy nie robić więcej niż 1000 km jednego dnia, taką przyjąłem zasadę. Jadąc tyle kilometrów w ciągu jednego dnia nie zamęczam się na śmierć, a kolejny dzień jest bezproblemowy, jeśli chodzi o jazdę samochodem. Poza tym zawsze kiedy dojeżdżamy na miejsce noclegu, jest na tyle wczesna godzina, że zdążymy jeszcze coś dobrego zjeść i rozejrzeć się po okolicy, a uwierzcie, te są niekiedy obłędnie piękne i kryją mnóstwo ciekawostek czekających tylko na odkrycie.

Jeśli więc myślicie o aucie EV, nie zwlekajcie z jego zakupem. Ciągle mamy dużo przywilejów związanych z posiadaniem auta na prąd. Stacji ładowania przybywa nam lawinowo. Oceniam, po rozmowach z firmami zajmującymi się budową sieci ładowania w naszym kraju, że w ciągu najbliższych dwóch lat powstanie około 2500-3000 szybkich stacji ładowania DC pojazdów elektrycznych. Do tego dojdzie zapewne kilka tysięcy słupków AC o mocy do 22 kW. Taka ilość nowych ładowarek plus to co mamy dziś (a już można swobodnie poruszać się praktycznie po całym kraju) spowoduje, że jazda elektrykiem po Polsce czy Europie będzie bardzo przypominać jazdę autem tradycyjnym, jeśli chodzi o infrastrukturę ładowania (porównując ją do infastruktury tankowania). Plusem zaś będą często darmowe jeszcze stacje, gdzie „zatankujemy” naszego EV za darmo, czego spalinowa brać raczej nie zrobi, bus pasy, po których można jeździć w miastach a pomagają nam one uniknąć korków, darmowe parkingi miejskie, które pozwalają w skali roku zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy, oraz niższe koszty eksploatacji aut elektrycznych i ich mniejsza awaryjność spowodowana prostszą budową.

Po co więc czekać?