Jednak być praktykiem a teoretykiem w elektromobilności to ogromna różnica. Widać to po tym, jak teoretycy z Białego Domu (na czele z Bidenem) myśleli, że są wystarczająco mądrzy aby ogarnąć temat samemu. Niestety po zderzeniu z zagadnieniem zadzwonili do kogo? Chyba największego praktyka w kwestii EV, czyli Elona Muska...
W zeszłym miesiącu dyrektor generalny Tesli, Elon Musk, spotkał się z wyższymi urzędnikami Białego Domu, Johnem Podestą i Mitchem Landrieu, aby omówić potencjał rozszerzenia wiodącej w branży sieci ładowania (czytaj sieci Supercharger) samochodów o pojazdy elektryczne inne niż Tesla. Biały Dom w końcu przyznał, że bez Tesli i Muska nie mogliby przyspieszyć rozwoju zrównoważonego transportu w takim tempie, w jakim by chcieli.
Odkąd administracja Bidena przejęła Biały Dom, bardzo powoli dostrzegali wkład, jaki zarówno Tesla, jak i Musk wnieśli do branży pojazdów elektrycznych. Gdyby nie on i Tesla, jest bardziej niż prawdopodobne, że pojazdy elektryczne nie byłyby tak popularne ani istotne, jak są dzisiaj.
Szczegóły spotkania w Białym Domu między Muskiem, Podestą i Landrieu pozostawały tajemnicą, dopóki The Washington Post nie porozmawiał z dwiema osobami, które o tym wiedziały. Źródła wyjaśniły, że Tesla była otwarta na potencjalną współpracę z administracją Bidena w sprawie zrzeczenia się wyłącznego dostępu do swojej sieci ładowania i zamiast tego rozszerzenia jej na innych producentów pojazdów elektrycznych, niezależnie od tego, czy są to starsze firmy, czy start-upy.
Ponad 43 000 Superchargerów na świecie, w tym wiele w Stanach Zjednoczonych, oferuje niezawodność, spójność i mnóstwo stanowisk. Rozciągają się one od autostrad o dużym natężeniu ruchu, do nawet mało uczęszczanych wiejskich obszarów Ameryki. Wiele z nich znajduje się w pobliżu sklepów ogólnospożywczych, hoteli i innych miejsc rozrywki.
Niestety Biden i Musk nie przepadają za sobą. Dał to jasno odczuć prezydent USA, gdy gratulował General Motors wkładu w elektromobilność zupełnie pomijając Muska i Tesle. Było to absolutnie niezrozumiałe postępowanie, wszyscy bowiem wiedzą o tym, kto ma największe zasługi w rozwoju tej branży, nie tylko w USA ale i na wielu innych kontynentach.
Biały Dom odłożył miliardy z funduszy rządowych, aby pomóc w promowaniu zrównoważonego rozwoju. Pojazdy elektryczne są jednym z największych wkładów w ten wysiłek, drugim jest system ich ładowania. Biały Dom nie lubił wymieniać konkretnie Muska lub Tesli z imienia i nazwiska, a Musk to zauważył. Tak samo jak jego najwięksi zwolennicy, i zrobiło się trochę niezręcznie i nieprzyjemnie jeśli chodzi o kontakty Tesla-Biały Dom.
Czy zatem ostatnie rozmowy oznaczają zakopanie topora wojennego? Być może. Musk nie musi lubić Bidena i zdaje sobie sprawę, że to kolejny i przejściowy prezydent, a kiedy USA będą miały kolejnego być może to Tesla będzie postawiona na pierwszym miejscu. Jednak Muskowi zdaje się nie zależeć na sympatii kogokolwiek z rządzących. Jemu zależy na tym aby EV były coraz bardziej popularne, no i zależy mu na miliardach przeznaczonych na elektromobilność, bo dzięki nim będzie w stanie znacząco przyśpieszyć cały proces rozwoju zarówno sprzedaży EV, jak i budowy a właściwie rozbudowy sieci Supercharger, udostępniając ją jednocześnie wszystkim chętnym.
Mamy więc z jednej stronę dumę i wzajemne pretensje, a z drugiej 7,5 miliarda na stole, które z pewnością pomogłyby Tesli we własnym rozwoju, największej już i tak sieci ładowania na świecie. Gdyby Tesla pozyskała choć część tej kasy, zapewne jej sieć w USA wystrzeliłaby w kosmos, jeśli chodzi o liczbę ładowarek oraz ich dostępność...
Źródło; Teslarati.com, Hollywód Life.