Pewien Chińczyk postanowił wybrać się Teslą na najwyższy szczyt świata czyli Mount Everest. Oczywiście logiczne jest, że nie można autem wjechać na sam szczyt, czyli 8849 m.n.p.m. Największa góra na Ziemi nosi również nazwę Qomolangma (Czomolungma), co w języku tybetańskim oznacza „Boginię Matkę Ziemi”.
Pojechać tam elektrykiem? Cóż, pomysł nieco szalony, i tak uważali znajomi i rodzina Trensena Chongqinga. On postanowił jednak to zrobić, a pomogło mu w tym to, że od pewnego czasu Tesla stawiała swoje szybkie stacje Supercharger, właśnie po drodze na najwyższy szczyt świata.
Podróż była dość długa (ponad 2300 km ), i męcząca. Na filmie możecie zobaczyć jakimi drogami musiały jechać Tesle, aby dotrzeć do obozu, na wysokości 5200 metrów nad poziomem morza. Największym zmartwieniem w przypadku jazdy autem spalinowym jest skład mieszanki paliwowej, której to wspomniany skład zmienia się wraz ze wzrostem wysokości nad poziomem morza. Im wyżej jesteśmy, tym mniej mamy w mieszance powietrza a właściwie tlenu, którego to ubywa w powietrzu wraz ze wzrostem wysokości. Już na wysokości około 2000 m n.p.m. możemy zauważyć niedomaganie silnika spalinowego, oraz wyraźnie osłabienie jego mocy.
Skutków takich nie mamy w przypadku aut EV, moment obrotowy jest niesamowity, niezależnie od wysokości, a auto przyśpiesza płynnie w całym zakresie obrotów elektrycznych silników. Na wyprawę pojechały Model X oraz Model Y, które doskonale poradziły sobie z bardzo trudnymi warunkami. Drogi po których jechały obydwa auta często były wprost fatalne, śnieg, lód, brak asfaltu, całymi dziesiątkami kilometrów.
Jednak Tesle dojechały na miejsce i zaprezentowały się w całej okazałości w bazie na wysokości aż 5200 metrów nad poziomem morza.
Źródło: Teslarati.com