Toyota, czyli znany wielki koncern samochodowy, który przespał elektryfikację swojej oferty, wprowadzając z dużym opóźnieniem modele czysto elektryczne, czyli BEV, ciągle nie odpuszcza tematu wodoru. Czy firma zainwestowała aż tyle pieniędzy w ten projekt? Zapewne...
Jak Japończycy starają się jednak upychać na rynku swój wodorowy pomysł? Otóż dopiero rozmowa z użytkownikiem Toyoty Mirai z Kalifornii uzmysławia jak działa wodorowa machina japońskiego producenta.
Opiera się ona na wielkich promocjach. Wielkich dosłownie. Można dostać dopłatę w gotowce od 17 000 do nawet 25 000 dolarów jeśli zdecydujemy się zakupić nowego Miraia.
Mało tego, na naszą kartę kredytową otrzymamy kwotę 15 000 dolarów, jeśli kupimy używanego Miraia, sprawdzonego wcześniej przez Toyotę. Są one ważne przez okres 36 miesięcy i można je wykorzystać tylko na zakup wodoru do naszej Toyoty. Jak widać firma chce budować od razu rynek wtórny na swój produkt.
Kolejnym ciekawym zdawałoby się wynalazkiem i to w dzisiejszych czasach (kiedy inflacja i oprocentowania kredytów biją rekordy) jest finansowanie ratalne z oprocentowaniem… uwaga 0%, i to aż przez 72 miesiące. Tak, nie zapłacicie grama odsetek, jeśli tylko weźmiecie wodorowe auto.
Trochę to wszystko dziwne, i lekko nienaturalne. Wygląda to jakby Toyota na siłę chciała udowodnić, że jej wodorowe auta są takie super, i wciska je klientom na siłę. Poza tym w Kalifornii dostępnych jest 114 wodorowych stacji tankowania. Kalifornia ma powierzchnię większą o 1/3 od Polski (420 tys km2 VS 312 tys km2) . Wygląda to tak jakbyśmy w Polsce mieli 80 stacji benzynowych w całym kraju. Raczej nie byłoby to ani wygodne ani wystarczające dla kierowców jeżdżących po naszych drogach. Dla jasności w naszym kraju mamy prawie 8000 stacji paliw, i one zapewniają nam komfort podróżowania.
Patrząc na Kalifornię i na ilość stacji do tankowania wodoru, wygląda to co najmniej słabo, a Toyoty Mirai, faktycznie jakby nadawały się do jazdy "wokół komina" i to dosłownie.
Co do ceny wodoru, to jeszcze w 2020 roku kosztował on w Kalifornii nieco ponad 16 dolarów za kilogram, niestety ostatni kryzys szalejący już praktycznie na całym świecie, spowodował, że i wodór podrożał do 20 dolarów za kilogram. Ile możemy przejechać na zbiorniku toyoty Mirai? Cóż, według producenta więcej, według naszego rozmówcy, około 300 mil, czyli 480 km, co kosztuje go około 80 dolarów, tyle zostawia na wodorowej stacji. Tak więc idąc dalej tym tropem, przejechanie 100 km będzie nas kosztowało aż 80 złotych. Matematyka nie kłamie, jest ot bardzo drogi środek transportu. Licząc dalej, auto pokroju Miraia, jak choćby benzynowe Volvo s80, czy Toyota Camry, auta niemałe przecież, raczej nie zużyją więcej paliwa niż 10 litrów na każde 100 km, a zakładając nawet takie zużycie, jazda "spaliniakiem" będzie kosztować 66 zł, przy obecnej cenie benzyny w Kalifornii, która to wynosi 5,2 dolara za galon, co po przeliczeniu na nasze europejskie miary daje właśnie 6,6 złotego za litr.
Ciekawostką jest również to, że porównując "wodorowca" do elektryka, aby wytworzyć 1 kg wodoru służącego do napędzenie na przykład Toyoty Mirai, trzeba zużyć aż 32,9 kWh energii elektrycznej. Średnio auto EV mogłoby na tym przejechać od 150 do nawet 200 km. A to zaledwie 1 kg wodoru, na którym auto wodorowe zrobi maksymalnie 100 km.
Jak widzicie, wodór jako napęd nie jest ani wygodny, ani tym bardziej tani. Jego produkcja pociąga za sobą spore wyzwania i jest niezmiernie energochłonna. Czy zatem mamy skreślić go jako źródło napędu jako takiego? Uważam że nie. Wodór moim zdaniem doskonale sprawdzi się w komunikacji miejskiej, a nawet transporcie towarów, czyli w popularnych Tirach, przewożenie autobusem dużej ilości osób, po czym zatankowanie go na "zajezdni", gdzie znajdowałaby się stacja tankowania wodoru, byłoby całkiem sensownym rozwiązaniem. Poza tym pamiętamy wybuch stacji wodoru w Norwegii. Jego siła była ogromna, a na zamkniętym terenie zajezdni autobusowej, gdzie ludzie nie mają wstępu, byłoby to rozwiązanie dużo bardziej bezpieczne od stawiania ogólnodostępnych stacji w środku miast.
Tak więc nie rozumiem tego pędu i próby za wszelką cenę wciskania ludziom aut wodorowych. W końcu mamy i tak dość drogie auta EV, technologia wodorowa jest jednak nie dość, że jeszcze droższa, to jazda wodorowcem jest również droższa, a koszty produkcji wodoru i wybudowania stacji tankownia tegoż są mega kosmiczne. Stacja, która dostarczy nam paliwa wodorowego, przywiezionego uprzednio specjalnie przystosowaną do tego ciężarówką, to koszt 2,1 miliona dolarów. Jeśli chodzi o stacje, które mogą same produkować wodór za pomocą Electrolyzera, czyli specjalnego urządzenia, które za pomocą procesu elektrolizy pozyskują wodór z wody, i są w stanie wyprodukować około 120 kg tego paliwa dziennie, to koszt wybudowania takiej stacji sięga aż 3,2 miliona dolarów.
Gdyby nie dotacje, które stanowią akurat w Kalifornii około 75-80% kosztów budowy, zapewne stan ten nie miałby nawet połowy stacji tankowania wodoru, które zostały wybudowane. Tak więc, gdzie nie spojrzeć wydawane są ogromne pieniądze, aby wepchnąć wodór na rynek. Choć jest on kompletnie nieekonomicznym rozwiązaniem na dzień dzisiejszy. Może tu leży przyczyna tak powolnego rozwoju tej w końcu czystej technologii.
Źródło: Toyota.com, h2stationmaps.com, theknowlegeburrow.com
Pozostałe dane uzyskane na podstawie wywiadu z użytkownikiem Toyoty Mirai z Kalifornii.