Co prawda przewidywałem dużo późniejsze rozwiązanie tej zagadki, jednak jak widać pożar nie był chyba aż tak rozległy jak się na początku wydawało.
Statek o nazwie Fremantle Highway przewożący kilka tysięcy samochodów stanął w płomieniach, a nawet nie polskie, ale i międzynarodowe media, i to całkiem poważne wydały od razu, dosłownie kilka godzin po fakcie powstania pożaru werdykt.
Brzmiał on: pożar zaczął się od auta elektrycznego. Słyszeliśmy różne wersje zdarzeń. Na początku na statku było tylko 25 aut EV, później ich liczba urosła do 300, jeszcze później do 1000, a wraz z tą informacją, fachowcy stwierdzili, że pożar będzie wyjątkowo długi, bo przecież elektryki palą się strasznie długo i ciężko je ugasić.
Na statek zapakowano w sumie 3783 auta, w tym również auta elektryczne stojące na dolnych poziomach (pokładach). Jednak jak się okazało teraz, kiedy statek już ugaszony trafił do portu w Holandii, i kiedy kolejne komisje mogły wejść bezpiecznie na pokład, elektryków było niecałe 500 sztuk. Czyli jednak nie 25, czy 300, nawet nie 1000, a właśnie niecałe 500. Stały sobie one na czterech dolnych pokładach i wszystkie nadają się do sprzedaży, bo żaden z nich nie ucierpiał.
Mało tego, żaden się nie spalił. Razem z EV bezpiecznie przetrwało cały pożar również około 500 aut ICE. Co w sumie daje nam liczbę około 1000 samochodów nadających się do użytku.
Reszta bezpiecznych spalinowych pojazdów niestety spłonęła, a niektóre z nich paliły się tak wysoką temperaturą, że prawie wtopiły się w pokłady statku. Niestety w zamkniętych przestrzeniach ciężko jest ugasić taki pożar a benzyna ze zbiorników i różnego rodzaju oleje które znajdują się a autach spalinowych, jak to się mówi tylko: „dolały oliwy do ognia”
Jak więc widać, nie ma co wydawać wyroków i rozpowiadać bzdur, tym bardziej kiedy wiadomości te są kompletnie niepotwierdzone. Media bez zastanowienia orzekły, że to elektryk był wszystkiemu winien. Dlaczego?
Bo to jest na czasie, a każdy jest przekonany, że elektryki palą się na potęgę. Tymczasem w 2022 roku w USA po analizie danych okazało się że elektryki palą się aż 140 razy rzadziej, niż przez wszystkich tak uwielbiane i chwalone hybrydy. Jednak nikt o tym nie pisze ani nie mówi. Oprócz branżowych pism związanych z nowymi technologiami czy elektromobilnością.
Cóż, to smutne że w przypadku tego płonącego statku, kiedy nawet sam operator i właściciel jednostki nie mieli pojęcia co się stało, media tak szybko wydały wyrok na auta elektryczne. Te same auta elektryczne, które stojąc na dolanych pokładach przetrwały bezpiecznie cały zamęt i okazały się jak najbardziej przydatne do dalszego normalnego użytkowania.
Niemałym wyzwaniem będzie teraz wyciągnięcie aut z dolnych pokładów, zarówno tych elektrycznych jak i spalinowych, które można przeznaczyć do sprzedaży. Górne pokłady niestety nie wyglądają dobrze, więc będzie to akcja długotrwała, bardzo trudna i zapewne bardzo kosztowna.
„A można było tego uniknąć, na przykład jeśli na pokład zabrano by tylko auta elektryczne. Może w takim wypadku nie byłoby pożaru na pokładzie statku wiozącego tysiące BMW Rolls-Royce’ów, Mercedesów, czy Volkswagenów"- taka mała złośliwość! (to oczywiście próbka odwrócenia sytuacji w drugą stronę, jednak my nie działamy tak i nie piszemy nieprawdy nie sprawdzając wcześniej wiadomości w kilku źródłach, co doradzałbym również znanym mainstreamowym mediom, które najwyraźniej często idą na skróty, a moim amatorskim podkreślam zdaniem nie powinny tego robić)
Szczegóły i dokładne przyczyny pożaru poznamy zapewne po szczegółowym śledztwie, na razie więc nie rzucajmy oskarżeń ani na EV ani na auta spalinowe czy hybrydy, bo przyczyna pożaru mogła być zupełnie inna i zupełnie nie związana z samochodami przewożonymi na pokładzie. Samo życie...