To oczywiście żartobliwe określenie tego, co dzieje się w japońskim koncernie. Mowa oczywiście o Toyocie, i najnowszym elektrycznym dziecku firmy, czyli Toyocie bZ4x (co to za nazwa?) Została ona poddana próbie zasięgu w zimowych warunkach w Danii.(choć zima jak na razie jest taka jaka jest)
Duńscy dziennikarze postanowili przetestować zasięgi najnowszych Toyot bZ4x w dwóch wariantach, czyli w aucie z napędem tylko na przednią oś, jak również tą wyposażoną w napęd 4x4.
Jakież było zdziwienie, kiedy obydwa auta pokazały ogromną różnicę w stosunku do tego co obiecują nam normy.
bZ4X jest wymieniony z szacunkowym zasięgiem WLTP wynoszącym 504 km (313 mil) dla wersji z napędem na przednie koła i 461 km (286 mil) dla wersji z napędem na wszystkie koła. Jednak podczas testu duńskiego magazynu motoryzacyjnego FDM, bZ4X z napędem na dwa koła był w stanie przejechać tylko 246 km (153 mil), zanim wymagał ładowania. Napęd na wszystkie koła bZ4X wymagał naładowania po przejechaniu zaledwie 215 km (134 mil).
To odpowiednio odchylenie o 51% i 53% od podanego zakresu WLTP. Wiadome jest, że normy używane na świecie są beznadziejne i przekłamują wyniki realne o wiele kilometrów. Duńscy dziennikarze się z tym liczyli. Jednak wynik jaki osiągnięto zszokował wszystkich. Łącznie z przedstawicielami Toyoty, która zleciła specjalne dochodzenie co do otrzymanych wyników.
To że żadne auto, czy to elektryczne czy spalinowe, nie spełnia tego co o nim pisze na papierze producent to jedno. Jednak firma, która mianuje sama siebie pionierem elektromobilności, bo od 25 lat produkuje hybrydy (Prius), raczej powinna bardziej przyłożyć się do tego aby ich pierwszy od dawna EV (po Rav4 sprzed wielu lat) zachowywał się w warunkach realnego użytkowania nieco lepiej, i przede wszystkim aby zasięg na jednym ładowaniu był znacznie większy, lub inaczej, jak najmniej przekłamany w stosunku do tego co obiecują normy.
Wszak, nie każdy z klientów jest fachowcem od aut na prąd, i nie każdy jest bardzo wyrozumiały, nie aż tak, aby nie wkurzył się jeśli dealer czy producent obiecuje mu 500 km zasięgu (jak stoi w papierach i to oficjalnych), a on jest w stanie przejechać zaledwie 250 km, czyli ledwie połowę. To tak jakby auto spalinowe, które ma na papierze zużycie 8 litrów na każde 100 km, spalało dwa razy więcej, czyli litrów 16. W obu przypadkach właściciel takiego samochodu uznałby go za bubla i żądał naprawy lub wymiany na auto spełniające kryteria, które mógł wyczytać na ulotkach, czy na oficjalnych stronach sprzedawcy auta.
Cóż, jak się zakończy cała historia? Nie wiadomo. Toyota zbada wyniki, choć według mnie, jeśli dziennikarze rzetelnie przeprowadzili test i jechali tak jak to zostało opisane, nie ma tu ich winy w tym, że auto Toyoty okazało się po prostu słabe...
Źródło: Teslarati.com