⁠⁠⁠⁠⁠⁠⁠

Jezioro Garda... nareszcie!



Jesteśmy tu po raz trzeci w życiu, ale na samym południu, czyli w przepięknej miejscowości Sirmione, po raz pierwszy.



Samo miasto sprawia bardzo dobre wrażenie, jest tu czysto i wszystko jakieś takie porządne i poukładane, całkiem jak byśmy byli w Austrii lub innym do bólu uporządkowanym niemieckojęzycznym kraju. A to przecież Włochy, czyli wyluzowani ludzie, unikający stresu, popijający Espresso Doppio przez większość dnia.



Jednak obraz typowego Włocha zmienił się przez ostatnie lata. Nasi gospodarze to ludzie ciężko pracujący, ogarniający każdego dnia milion rzeczy, a na dodatek bardzo mili, zawsze uśmiechnięci i pomocni w każdej nawet najdrobniejszej sprawie z którą do nich przychodziłem.



Mowa o spokojnym i pięknie umiejscowionym obiekcie o nazwie Casa Dei Pescatori, co można przetłumaczyć jako "dom rybaków", a położony on jest nad samym jeziorem. Od wody dzieli budynek zaledwie niewielki trawnik, może 10-15 metrów, na którym stoją wygodne leżaki, z których oczywiście za darmo mogą korzystać goście obiektu. Tuż obok znajduje się restauracja o tej samej nazwie, należąca do brata właściciela apartamentów w których zatrzymaliśmy się. mamy też parking z wyznaczonymi miejscami, z których dwa znajdują się tuż nad samym brzegiem jeziora garda. Jednym słowem widok piękny zarówno z zewnątrz jak i z wewnątrz naszego apartamentu, znajdującego się na parterze budynku. Mieliśmy mały biały płotek w iście amerykańskim stylu i małą furtkę, przez którą można było wyjść na zewnątrz i poleżeć na leżaku w promieniach włoskiego słońca...

Sam apartament jest wygodny, z jedną sypialnią i pokojem dziennym w którym znajduje się rozkładana kanapa. Kuchnia jest skromna, nie ma zmywarki ani piekarnika, ale wydaje mi się, że goście a szczególnie Włosi, przyjeżdżając tu raczej nastawiają się na jedzenie w knajpach niż na gotowanie codziennych posiłków. Zresztą Trattorii i restauracji w Sirmione jest po prostu ogrom, a w każdej z nich znajdziecie smaczne, lokalne jak i międzynarodowe potrawy.



My jednak postanowiliśmy udowodnić że i w tak okrojonym sprzętowo środowisku da się zrobić znakomite dania lokalnej i nie tylko włoskiej kuchni. Szczególnie kiedy ma do dyspozycji takie sklepy jakie mają Włosi, gdzie po pierwsze nie jest bardzo drogo, wręcz przeciwnie, warzywa sezonowe, które już się pojawiły kosztowały naprawdę niewiele, za to były super świeże i super smaczne. Bakłażany, mini cukinie, piękne i jędrne szparagi, wyśmienite wręcz kwiaty cukinii, oraz to co uwielbiamy jeżdżąc po basenie Morza Śródziemnego, czyli owoce morza, i choć Garda nad morzem nie leży, to morskie żyjątka można tu kupić świeżutkie i w bardzo atrakcyjnych cenach. To może lekko szokować. ale kiedy u nas ceny papryki sięgają 20 czy 25 złotych za kilogram, Włosi płacą zaledwie 2 euro (około 9 złotych) za kilogram pięknej i soczystej papryki. Ta sama sytuacja ma miejsce z cukinią za 1,29 euro (5,80 zł.), bakłażanami w tej samej cenie, czy szparagami w super jakości i smaku za cenę zaczynającą się od 3,99 euro za kilogram. Tych ostatnich zresztą jest dużo więcej gatunków niż zielone i białe, spotykane u nas w Polsce.

Owoce morza również mają tam w super niskich cenach jak na tak świeże produkty. Kupiliśmy więc pół kilograma krewetek, ich cena za kilogram to 9,90 euro. 30 dkg kalmarów, za taką samą cenę za kilogram, oraz małe rybki zwane tu Alice, to małe rybki z rodziny sardeli, czyli tego samego gatunku który znamy jako Anchois, pakowane ciasno do słoiczków i używane jako przyprawa do dań kuchni śródziemnomorskiej.



Tak niewiele trzeba było wydać aby zrobić doskonałe danie, czyli coś na wzór Frito Misto (smażonych w głębokim tłuszczu owoców morza w lekkiej panierce). Można więc jak widać zabawić się w domowego Top Chefa, co zawsze robi moja żona (na szczęście dla mnie) i za naprawdę rozsądne pieniądze zjeść pyszne danie z bardzo świeżych składników, na dodatek z widokiem na jezioro garda. Cóż można więcej powiedzieć, Happy Days, po prostu...

Do tego, oczywiście co kto lubi, my ze względu na temperatury we Włoszech gustujemy w lekkich białych winach i oczywiście nieśmiertlenym Aperol Spritz, który w promieniach słońca smakuje wybornie.



Po takim posiłku można leżakować nad Gardą, lub wybrać się na spacer jakieś 3 km do starówki Sirmione, która znajduje się za mostem. Wejście wiedzie przez wielką bramę, a za nią wchodzimy w zupełnie inny świat. Klimatyczne uliczki, Przyjemne knajpki, i gigantyczna ilość lodziarni, oferująca niezliczone smaki włoskich Gelato. Są mega pyszne i mega drogie. Jednak polecam ich spróbować choć raz, mi do gustu przypadły dwa smaki. Mojito i Limocello, tak wiem, że obydwa kojarzą się z drinkami, ale zapewniam że są bezalkoholowe. Jednocześnie na tyle kwaśne, że dałem radę dobrnąć do końca i zjeść je, choć łatwo nie było. Włoskie "gałki" absolutnie nie przypominają naszych mini kuleczek sprzedawanych w Polsce. Miałem wrażenie jak bym pokonał co najmniej pół kilo lodów. Powrotny spacer był więc jak najbardziej na miejscu.

Sirmione to nie tylko stare miasto. W drodze do niego mijamy piękne domy, widzimy jezioro i to zarówno kiedy spojrzymy w lewo jak i w prawo. Casa Dei Pescatori znajduje się w połowie wąskiego półwyspu wrzynającego się w jezioro. Mamy również piękne tereny zielone. Palmy, zagony kwiatów, zadbane trawniki. Można też zobaczyć taką ciekawostkę jak złoty Rols, który robi naprawdę duże wrażenie.

Kiedy budzimy się rano, przed wschodem słońca, możemy go podziwiać z wnętrza apartamentu, lub wyjść na zewnątrz i rozkoszować się pięknym widokiem na jezioro i góry zza których wschodzi poranne słońce. W takim anturażu, doskonale prezentuje się tesla Model Y, którą tu przyjechaliśmy. Auto ustawione nad samą wodą w promieniach wschodzącego słońca wygląda zdecydowanie apetycznie, jeśli można użyć takiego słowa.



Co do stacji ładowania to w samym Sirmione nie ma szału. Jest kilka hoteli wyposażonych w Destination charger Tesli oraz inne wallboxy. Ja jednak opierałem się na czymś znacznie szybszym, a była to stacja EWIVA oddalona od naszego apartamentu o mniej więcej 5,5 km. Po drodze do niej znajdował się nasz ulubiony lokalny sklep, polecany przez naszych gospodarzy, a był to market Migros. Bardzo dobrze zaopatrzony a na dodatek miał na swoim parkingu słupek włoskiej sieci Enel X o mocy 11 kW, obsługiwanej przez kartę Shell Recharge. Ja tak jak wspomniałem wyżej, ładowałem nasz Model Y na szybkiej stacji o mocy 100 kW. Była blisko, była zawsze pusta, nigdy nie widziałem tam żadnego ładującego się auta.

Zbliżamy się powoli do końca naszej gardiańskiej opowieści. Został już tylko powrót do domu, jednak po drodze zobaczyliśmy jeszcze jedno piękne i urokliwe miasteczko, oddalone zaledwie kilka kilometrów od naszego Sirmione. Po drodze zaś odkryłem coś co przywołało wspomnienia sprzed lat, kiedy poruszałem się intensywnie po całej Europie autami spalinowymi (dawne czasy z tanią benzyną). O tym jednak opowiem Wam już w kolejnej i ostatniej części naszego elektromobilonego przewodnika znad Jeziora Garda...