Jak ty jeździsz tym elektrykiem? Nie skończył ci się kiedyś prąd? Przecież godzinami na ładowarce trzeba stać, to nie dla mnie... i jeszcze wiele innych głupich tekstów usłyszałem jeżdżąc autami EV.

Niewiedza...

Tak, ludzie gadają głupoty z niewiedzy i... lenistwa! Nasze społeczeństwo jest leniwe i nie zadaje sobie trudu aby dotrzeć do faktów. Jak ja jeżdżę tym elektrykiem? Odpowiedź jest prosta. Normalnie, i dokładnie w taki sposób, jak robiłem to autem spalinowym. Nie wolniej, z takimi samymi prędkościami, zarówno w mieście jak i na autostradach. Czasami może nawet szybciej bo kilkaset koni bardzo kusi aby wykorzystać ich potencjał.

Przejechałem elektrykami wiele dziesiątek a może i setek tysięcy kilometrów, nie liczę tego, a auta EV używam jak każdego innego. Nie patrzę również na zasięg. Ładuje kiedy potrzebuje. Jeśli jadę w trasę i tak staram się zatrzymać co mniej więcej 300 km, aby odpocząć choć chwilę, napić się kawy, czy rozprostować nogi. Taka przerwa to w długiej trasie, gdy mam do przejechania na przykład 1000 km jednego dnia zawsze miła rzecz.

Tak więc, niezależnie czy jadę Modelem S w wersji klasycznej z 2014 roku, który więcej niż 300 km raczej nie zrobi, czy Modelem 3 w wersji Long Range, który przejedzie więcej niż 400 km na jednym ładowaniu w trasie i tak przystanki robię sobie dość często.

Jeździsz elektrykiem? Przestań się spieszyć...

Tak, to fakt i to bezsprzeczny. Odkąd jeżdżę EV, przestałem się spieszyć. Wyluzowałem się i pogodziłem z tym że muszę spędzić na stacji ładowania czasami 15 minut a czasami minut 45. W zależności od auta którego używam, czas ładowania jest różny. Nie bez znaczenia jest również moc stacji ładowania. Wiadomo że na stacjach o mocy 350 kW, choć dziś żadne auto nie może pochwalić się tym, aby taką właśnie moc przyjąć, spędzimy mniej czasu, jadąc powiedzmy Teslą Model 3 (potrafi się ona ładować nawet z mocą 250 kW), niż na stacji o mocy zaledwie 50 kW. Czy 20 minut to długo? Czy 45 minut to długo? Musicie to ocenić sami...

Elektryk nie dla każdego...

Zawsze to podkreślałem i będę podkreślał. Auto elektryczne nie jest dla każdego! I ja to rozumiem. Te wszystkie osoby pracujące niejako na czas, śpieszące się z jednego miejsca w inne z zegarkiem w ręku, lepiej niech opóźnią maksymalnie przejście na EV. Podróżując autem elektrycznym faktycznie zużyjemy więcej czasu, niż pokonując ten sam odcinek autem spalinowym. Jadąc 1000 km w ciągu dnia, w okresie wakacji zatrzymuje się na stacjach ładowania zazwyczaj 3-4 razy. Dla spokojności ducha i własnego komfortu. Czy spaliniakiem mógłbym się nie zatrzymać ani razu? Oczywiście, teoretycznie tak, jednak nie lubię "sikać do butelki". Dla mnie jazda autem to przyjemność a nie przymus, i póki przyjemnością pozostanie nie będę się spieszył ani jechał na czas z wywieszonym językiem.

Ostatnio potrzebowałem aż 16 godzin aby przejechać niecałe 1000 km. Była to droga do pięknej Toskanii, do której zawsze chętnie wracam, jeśli tylko mam sposobność. Dlaczego tak długo? To proste, po drodze jest tyle pięknych widoków, malowniczych miasteczek oraz wybornych knajpek, że grzechem byłoby nie zatrzymać się w Mikulovie aby nie zjeść wybornych czeskich gnedliczków z widokiem na tamtejszy zamek i nie ugasić pragnienia szklanicą zacnego czeskiego Budvara. (Dla kierowcy w wersji bez alkoholu, reszta załogi nie miała tego ograniczenia). Nie można też pominąć Superchargera w Poysdorfie, gdzie można wypić zimny Aperol w hotelowej restauracji, podziwiając widoki na pole golfowe i miejscowe winnice, jak również zrobić wyborne winne zakupy w hotelowej piwniczce. To wszystko w promieniach letniego gorącego słońca, którego jakże nam brakuje przez większość roku. Pamiętajcie o pysznym "wiener sznyclu" jedzonym w Insbrucku, oczywiście w towarzystwie sałatki ziemniaczanej. Coś pysznego!!! Jak można to pominąć goniąc na złamanie karku do przodu i nie patrząc jakie perełki mijamy po drodze? No jak?

Jeśli więc masz duszę włóczykija, lubiącego dobrze zjeść i wypić, jeśli na dodatek wyznajesz zasadę życiowej niespieszności, wtedy tak, elektryk jest dla Ciebie. Jeśli jednak wiecznie gdzieś gonisz, od spotkania do spotkania. Zawsze na czas i zawsze w stresie. Poczekaj jeszcze trochę, może nie do momentu kiedy każdy EV przejedzie na prądzie 1000 km na raz, ale do momentu kiedy będziemy mieli sieć stacji ładowania tak gęstą, że co minimum 50 kilometrów zobaczymy kolejną stację DC, do której będzie można podpiąć nasze elektryczne auto.

Co do samej jazdy, od początku elektryk dawał mi niesamowitą frajdę. Przyspieszenie, ciszę, poczucie wolności, jeśli chodzi o ładowanie. Tak, poczucie wolności. Zero stacji benzynowych, ładowanie przez większość roku we własnym garażu. Ilu właścicieli aut spalinowych może się pochwalić własną stacją paliw w domu? No właśnie, żaden.

Własna stacja paliw? W elektryku to możliwe...

Moja stacja paliw nazywa się złącze 11 kW, czerwone gniazdo na końcu garażu, tuż przy bramie wjazdowej. To jest moja osobista stacja paliw, w tym przypadku prądu, służącego mi do naładowania auta EV. Nie muszę nigdzie jeździć specjalnie, po prostu przyjeżdżam do domu, wpinam samochód do UMC (Universal Mobile Connector) i zostawiam go. Idę do domu. Kiedy przychodzę rano, po prostu wypinam wtyczkę z auta, wsiadam i jadę... Ot taki duży smartphone na kołach, gotowy każdego ranka, na moje zawołanie. Być może już niedługo użyjemy energii słońca do ładowania auta EV w domu, a cały proces pomoże zoptymalizować bank energii... ale to już temat na osobną opowieść...