Następnego dnia po pysznym austriackim śniadaniu z szampanem (nie dla kierowcy oczywiście) ruszyliśmy aby osiągnąć naszą drugą destynację noclegową. Tym razem już na włoskiej ziemi. Miejscowość położona nad samym morzem o nazwie Pineto.
Hotel ma chyba nazwę nawiązującą do nazwy miasta, Hotel La Pineta. 
Hotel który cóż, mimo przyjemnego personelu i miłych właścicieli, okazał się niezbyt szczęśliwym wyborem.

Ale o tym później.

Sama droga z Austrii do Włoch przebiegała bez żadnych problemów, a autostrada którą już dawno nie jechałem, została w wielu miejscach poszerzona i wyremontowana. Okolice Wenecji to już zdecydowanie lepsza i szybsza jazda niż jeszcze kilka lat temu. Oczywiście są odcinki, szczególnie przed większymi miastami kiedy mamy trochę tłoku na drodze, ale jeden zjazd do wspomnianej większej miejscowości rozwiązuje problem i znów robi się zdecydowanie luźniej.

Trasa z austriackiego hotelu do włoskiego czyli La Pineto liczyła nieco ponad 730 km. Cała jazda zajęła nam równo 8 godzin. Wyjechaliśmy o godzinie 8:00 a na miejscu, czyli w hotelowym pokoju byliśmy o godzinie 17:00. Oczywiście jechałem w swoim relaksacyjnym stylu, podziwiając często piękne widoki. Zatrzymaliśmy się również na małe zakupy, no i oczywiście na ładowanie auta.
Pierwsze ładowanie to bardzo przeze mnie lubiana sieć IONITY czyli miejscowość Monselice. Niestety żona miała lekki żal o to, że wybrałem stacje w totalnie smutnej i jakby opuszczonej okolicy. Ładowarki ukryte były za stacją benzynową o której zdaje się klienci zapomnieli całkowicie. Widok trochę jak z post apokaliptycznego filmu, jednak IONITY zadziałało wzorowo i szybko mogliśmy pojechać dalej.

Kolejny przystanek to Fano - Bellocci. Tu mieliśmy więcej szczęścia bo było tu swego rodzaju centrum handlowe, choć nieco rozciągnięte obszarowo. Za to stacja operatora EWIWA o mocy 300 kW, sprawiła się znakomicie. Nasza Tesla rozpoczęła dziarsko od mocy 188 kW, czyli bardzo przyzwoicie. Później została sama a my z Leonem, czyli naszym małym psem podróżnikiem zajęliśmy się małym zwiedzaniem okolicy.

Ostatnie ładowanie to uwielbiana przeze mnie sieć „Free to X”. Ładowarki te są ustawione co kilkadziesiąt kilometrów (najczęściej to 70-90 km) od siebie, na stacjach benzynowych, które posiadają bardzo dobrą infrastrukturę, taką jak smaczne jedzonko we włoskim stylu i oczywiście niezrównana włoska kawa. 

Stacje ładowania tego operatora są zasilane w 100% zieloną energią i zawsze mają konfigurację 2 x Hypercharger o dużej mocy od 180 do 300 kW, plus jedna stacja mniejszej mocy ze złączem CHAdeMO. Szybkie stacje posiadają zaś po dwa CCS-y. Będąc ostatnio we Włoszech kilkukrotnie nie musiałem nigdy czekać w kolejce do ładowania. Wbrew pozorom Włosi którzy podróżują dużo, na moje szczęście częściej robią to autami spalinowymi niż elektrykami.

Ostatnie ładowanie w Campofilone było celowym działaniem, tak aby na drugi dzień mieć zapas energii do jazdy od samego rana. Nie musiałem się ładować, a szybkie stacje były oddalone od naszego hotelu zaledwie o 73 km. zdecydowała jednak rozgrzana bateria i brak potrzeby ładowania auta z samego rana.

Po przyjeździe do miejscowości Pineto pojechaliśmy prosto do naszego hotelu. Mieliśmy pokój z widokiem na morze, ale nieco bocznym widokiem. Parking dość ciasny i tuż przy budynku. Właściciel niezwykle miły i mimo, że właściwie nie potrzebowałem się ładować to skorzystałem z jego propozycji podpięcia się do ukrytego w ścianie źródła prądu. 11 kW było aż nadto wystarczające, niestety do 90% potrzebowałem zaledwie kilku procent doładowania, za co rzeczony jegomość skasował na drugi dzień rano 20 euro. Uważajcie na takie propozycje bo mogą być kosztowne. Nie zorientowałem się na czas, więc jeśli nie musicie nie ładujcie się w tym hotelu, lub ustalcie kwotę z góry.

Ja popełniłem błąd przed którym Was przestrzegam. 

Jednak samo miasto Pineto jest bardzo przyjemne. Sporo tu restauracji, choć otwartych od dość późnych godzin, jak 19:00 czy 19:30. Warto jednak zaczekać, przynajmniej w tej jednej w której byliśmy my z żoną. To niezapomniane wrażenie kulinarne, mimo że dania były proste. Wykonane jednak z dbałością i największą kulinarną wiedzą.

Moje Fritto Misto, uwielbiam to danie i jem je tak często jak tylko mogę, to prawdziwy majstersztyk. Idealna proporcja mięsa, czyli owoców morza w tym ryb, do panierki, która była lekka i cieniutka. Wszystko delikatnie doprawione samą solą. To danie okazało się niebem w gębie i absolutnym strzałem w dziesiątkę. Moja lepsza połowa również zażyczyła siebie coś z owoców morza, ale z dodatkiem makaronu, choć w nietypowej i rzadko spotykanej formie. Cały posiłek ze starterem w postaci oliwy i pieczywa, dwóch dań i pół litra domowego wina kosztował niecałe 50 euro. Jak na dwie osoby to dobra cena, szczególnie za tak wysoką jakość.

Jak napisałem hotel nie zrobił na nas niestety zbyt pozytywnego wrażenia. Zdzierstwo za ładowanie, na auto stojące dosłownie 5 metrów za naszą Teslą w nocy spadł kawałek gzymsu z budynku, dość poważnie uszkadzając pojazd. Pokój był czysty ale dość ciasny. Generalnie powiem tak. Jeśli będziecie w okolicy poszukajcie najlepiej innego hotelu, ale koniecznie odwiedźcie restaurację Locanda D’Annunzio, mieszczącą się przy ulicy Via Gabriele d’Annunzio 1, w mieście Pineto. Miła obsługa, zabawny i pozytywnie zakręcony właściciel, oraz rewelacyjne jedzenie. No a całości dopełnia zacne białe wytrawne Vino Della Casa, czyli nic innego jak domowe wino. 

Po pobudce następnego dnia, zjedliśmy śniadanie głównie na słodko, czyli we włoskim stylu. Niestety jak możecie zobaczyć w galerii, gofry, czy inne słodkie babki, to nie to czego oczekiwałem, choć śniadania na słodko lubię. Nie pomogła nawet doskonała włoska kawa. Został niesmak i niestety w tym miejscu już raczej nie zagościmy. Choć zaznaczam, że to tylko nasza opinia i odczucia, które nie muszą się pokrywać z opiniami innych gości.

Kolejny dzień jazdy doprowadzi nas do przepięknej Apulii. Miejsca wyjątkowego, do którego chętnie bym wracał i to nie jednokrotnie, jeśli tylko miałbym taką okazję...