Europejskie podróże Teslą: Wielka apulijska przygoda, część 3.
Po długiej, naprawdę długiej drodze, obfitującej w przepiękne widoki oraz pyszne miejscowe jedzenie, w końcu dotarliśmy do naszego miejsca docelowego.
Miejscowość Torre Santa Sabina, to małe miasteczko na wybrzeżu Adriatyku.
Nasz dom wyglądał naprawdę okazale, choć nie był pierwszej młodości.
Trzy sypialnie, duża kuchnia, dwa tarasy, podjazd na auto w rozmiarze XXL i piękny choć nieco zaniedbany ogródek.
To zastaliśmy na miejscu. No i jeszcze mnóstwo mrówek, na całej działce, które łaziły dosłownie wszędzie. To minus, jednak włoski proszek na mrówki rozwiązał sprawę. Właśnie to był nasz pierwszy lokalny zakup.
Nad morze, przepiękne i czyste mieliśmy jakieś 200-300 metrów. Mały spacer gorącymi uliczkami miasteczka i rozciągał się przed nami przepiękny widok lazurowego morza.
W mieście znajdowało się kilka restauracji i małych knajpek. Były też małe lokalne sklepiki w liczbie dwóch i mały zieleniak z zawsze świeżymi owocami i warzywami.
Była też bardzo przyjemna Focacceria, czyli coś w rodzaju naszej piekarni. Jednak tu można było zjeść świeżo wypiekane apulijskie Focaccie z małymi koktajlowymi pomidorkami. To taki ich miejscowy przysmak, naprawdę dobry.
Nasza gospodyni, a właściwie chyba firma wynajmująca nam dom w powitalnym prezencie, zostawiła nam różowe wino oraz coś co jest typowe dla tego regionu, czyli makaron Orecchiette.
Co mogliśmy zjeść wieczorem, po całym dniu jazdy włoskimi autostradami. Oczywiście lokalną Focaccię, idealnie pasującą do mojej ulubionej Bresaoli (Jest to suszona na powietrzu, solona wołowina, która dojrzewała przez dwa lub trzy miesiące, aż odpowiednio stwardnieje i przybierze ciemnoczerwony, prawie fioletowy kolor.)
Do tego nie mogło zabraknąć białego i dobrze schłodzonego wina. Tak kończy się tutaj dzień. Siedząc z widokiem na małą palmę i ogródek, słuchając odgłosów cykad i rozkoszując się ciepłem włoskiego południa.
Kiedy jesteśmy na urlopie, można się w końcu zrelaksować, nie myśleć o problemach dnia codziennego. Planować podróże do lokalnych atrakcji i… szukać gniazdka, aby naładować Teslę.
Niestety nasz dom nie był wyposażony w jakąkolwiek formę ładowania elektrycznych aut. Jednak nie wymagałem aż tyle, jadąc na sam dół włoskiego buta.
Ważne, że tuż za oknem jednej z sypialni, które wychodziło na taras było gniazdko elektryczne. To zdecydowanie wystarczy, bo nie jeździliśmy autem każdego dnia.
Jednak minusem takiego rozwiązania jest to, że Włosi mają ciut inne gniazdka i wtyczki niż my w Polsce. Musiałem więc zdobyć przejściówkę, w którą na szczęście wyposażony był nasz wynajęty dom.
Takich adapterów znalazłem zresztą kilka. Na niektórych napisane było, że maksymalny prąd, którego można użyć ma natężenie 8 amperów, jednak na jednym znalazłem informację o 13 amperach.
Jednak nie chcąc ryzykować i tak ustawiłem 8 amperów. Użyłem również przedłużacza, który przywiozłem z Polski.
Zestaw wyszedł nieco zabawny, ale najważniejsze, że działał, byłem więc zadowolony. To taka wakacyjna przygoda, kiedy musisz ogarnąć taki temat i wykombinować jak naładować, albo bardziej, podładować swoje auto w miejscu, które nie jest do tego przystosowane w żaden sposób.
Oczywiście w miejscowościach obok nas były stacje ładowania z których korzystałem podczas całego pobytu regularnie, nie mniej jednak, zawsze jest to wygoda, kiedy auto sobie stoi a prąd powolutku kapie nam do baterii.
Apulia to spichlerz Włoch. Ma wszystko co trzeba, aby spędzić tam niezapominane wakacje. Ma piękną pogodę, piękne plaże, doskonałą kuchnię i składniki najświeższe z możliwych. Oprócz tego ma ponad 50 milionów drzew oliwnych z których to tłoczy się jedną z najlepszych oliw na świecie, o czym sami się przekonaliśmy.
Z jednego drzewa otrzymuje się średnio 1 litr oliwy. Macie więc pogląd na skalę tego, co się tu dzieje, kiedy rozpoczynają się zbiory oliwek, mniej więcej od końca października aż do stycznia.
Są też znakomite miejscowe wina, których mnogość powoduje lekkie zagubienie, kiedy stoimy przed ciągnącymi się w nieskończoność półkami, po brzegi wypełnionymi winnymi trunkami.
Są tu nasze ulubione Pecorino, doskonałe Malvasie a z win czerwonych najbardziej odpowiadało mi znane i u nas Primitivo, bo Apulia jest właśnie krainą Primitivo płynącą. Jednak znalazłem coś, co według mojej oceny bije to znane wino na głowę. Spróbowałem po raz pierwszy w życiu wina Negroamaro. To był strzał w dziesiątkę. To absolutnie doskonały trunek, który polecam Wam, jeśli lubicie czerwone wytrawne wino.
Zakupy… to w Apulii temat rzeka.
Co robimy w Apulii, kiedy nie odpoczywamy nad krystaliczną wodą tutejszego wybrzeża?
Zawsze i wszędzie to samo, czyli szukamy miejscowych specjałów i produktów, z których moja żona wyczarowuje niezwykłe dania. Najczęściej według miejscowych przepisów o które dziś wcale nie jest trudno. Wystarczy mały research oraz trochę umiejętności kulinarnych. Ok, może ciut więcej niż trochę. Ja jestem niestety marny w te klocki.
Takie przysmaki to tutaj codzienność.
Zasuwamy więc do naszych ulubionych lokalnych marketów, jak sklepy sieci Familia i na targi, miejscowe, gdzie można znaleźć wyborne lokalne produkty. Zawsze świeże i zawsze tanie. Tak, jest tam zdecydowanie taniej niż w Polsce a jakość kupowanego jedzenia bije na głowę wszystko co mamy u siebie.
Doskonałe suszone wędliny, sery które u nas kosztują dwa razy tyle. Wina za mniej niż 50% polskiej ceny, zawsze bardzo dobre. Nigdy nie naciąłem się na żadne apulijskie wino, a próbowałem ich naprawdę sporo. Wszystkie spełniły moje oczekiwania, a to w końcu najważniejsze. Bo wina dzielimy na dwa rodzaje. Takie które nam smakują, i wszystkie pozostałe, których powinniśmy unikać.
W Apulii znalazłem tylko te należące do pierwszej grupy.
Niedaleko nas w miejscowości Ostuni, moja żona znalazła wyjątkowe miejsce. Sklep z owocami morza, ale nie zwykły sklep a coś znacznie więcej. Jego właściciel posiada własne kutry i co rano dostarcza do tegoż sklepu najświeższe owoce morza.
Trzeba być tam rano, wtedy wybór jest największy. My byłyśmy na miejscu zaraz po 7:00 rano. To wystarczyło, aby trafić na wyjątkowe krewetki i langustynki.
Co prawda owoce morza występują tu w niezliczonej ilości, jest ich naprawdę dużo, jednak pamiętać trzeba, że rachunek za zakupy, kiedy się rozpędzimy, również może zadziwić. Ale w końcu jesteśmy na wakacjach, więc czemu nie zaszaleć raz na jakiś czas.
Jeśli takowe świeże owoce morza zakupicie, zachęcam Was do zjedzenia ich na surowo. To popularna metoda jedzenia owoców morza w całej Apulii. I pawiem Wam, że to bardzo dobra metoda, którą wypróbowaliśmy i na pewno to powtórzymy. Bez dwóch zdań. Było pysznie…
Poza tym mamy tu mnogość warzyw i owoców, niespotykanych chyba nigdzie indziej we Włoszech. Mamy więc nieznany nam do tej pory owoc, którego nazwy nawet nie pamiętam, jest to skrzyżowanie melona z ogórkiem. Jedzą go tu wszyscy jako składnik sałatek. Ciekawe, nowe i zdecydowanie smaczne.
Mamy przepiękne pomidory w różnych odmianach, których na samym początku kupiliśmy całkiem sporą ilość i to w różnych kolorach, od czerwonego, przez żółty do zielonego. Po 3 dniach leżenia na parapecie wszystkie zrobiły się czerwone. To zapewne zasługa tutejszego słońca.
Mają one słodki i głęboki smak i doskonale pasują do wielu tutejszych dań. Można z nich zrobić również sos do makaronu lub owoców morza. Taki sos wygarniany ciepłą jeszcze Focaccią smakuje nieziemsko. Nic dodać nic ująć. Po prostu Happy Days, jak mawia jeden z naszych ulubionych szefów kuchni.
Przejdźmy teraz do samej Apulii. Jest przepiękna, ze swoimi małymi miasteczkami w których domy pomalowane są zawsze na biało.
Mamy tu wysokie temperatury, Aperitivo i kawę podawaną w lokalnych knajpkach i kawiarniach już od wczesnych godzin porannych. Mamy piękne widoki i miłych ludzi. Mamy niezłe drogi, choć nie idealne. Mamy coś w rodzaju naszej Ski, która rozpoczyna się za miejscowością Bari i ciągnie na samo południe półwyspu. Jest to droga dwupasmowa, czyli kategorii niższej niż autostrada. Jednak plusem jest to, że jest ona całkowicie darmowa.
Na południu Włoch w regionie Apulia mamy mnóstwo malowniczo położonych miejscowości, które warto odwiedzić.
Takie miejscowości jak Ostuni, Polignano a Mare, Monopoli, Lecce, Melendugno, piękne Alberobello, pozostawią w Waszej pamięci na długo przepiękne widoki zarówno morskiego wybrzeża jak i przepięknych i ciasnych zarazem uliczek z białymi budynkami.
W takich miejscach mamy oczywiście mnogość knajpek różnego rodzaju, gdzie możemy usiąść i odpocząć racząc się tutejszymi zimnymi trunkami. Dla młodszych mamy słynne włoskie gelato, czyli lody, które faktycznie smakują zupełnie inaczej niż te znane z Polski. Poza tym ciekawostka jest taka, że włoskie gelato zawierają około 10% mniej tłuszczu niż lody z innych regionów Europy. Dlaczego?
To proste, w swoim składzie mają więcej mleka i żółtek w stosunku do śmietanki, niż lody z innych krajów. Dzięki temu są lżejsze i mniej tłuste.
Jeśli chodzi zaś o ładowanie auta elektrycznego na południu Włoch, to jest tu nieco tylko gorzej niż na północy kraju. Wzdłuż dróg niezmiennie króluje sieć Free To X, stawiająca stacje w konfiguracji 2 x 300 kW,
plus 1 x 50 kW ze złączem CHAdeMO. Mamy również szbkie 300-setki od EWIVY, czy Q8 electro.
W miastach zaś, na przykład takich jak stolica regionu, czyli Bari, najlepiej znaleźć słupek 11 lub 22 kW i podpiąć do niego auto. Możemy wtedy spokojnie pozwiedzać sobie miasto i wrócić za 3 czy 4 godziny. Słupki są domeną sieci EnelX, włoskiego operatora zarówno punktów ładowania jak i energii.
W Lecce natomiast możemy się naładować na stacji IONITY tuż pod hotelem „8piuhotel”, z restauracją o jakże smacznie brzmiącej nazwie Negroamaro (zupełnie jak zacny czerwony trunek).
Znalezienie więc stacji ładowania nie było jakoś specjalnie trudne. Mamy mnóstwo aplikacji, które przyjdą nam z pomocą w tej kwestii.
Dodatkowo, jeśli jedziemy autem na przykład takim jak Tesla Model 3 w wersji Long Range, w ogóle nie musimy się martwić o zasięg. Pamiętajmy, że nie ma tu autostrad a tylko szybkie drogi, więc nasze prędkości również będą nico niższe niż na północy Włoch. A wiadomo, że jeśli średnia prędkość jest niższa, zasięg będzie większy i przejedziemy więcej kilometrów na jednym ładowaniu.
Nasz Model 3 mimo upalnej pogody zawsze startował z dość wysokiego pułapu, jeśli chodzi o moc ładowania.
180 czy 190 kW było właściwie standardem i to bez podgrzewania wstępnego baterii. No ale jeśli słońce operuje tak jak w Apulii, widocznie ta opcja jest nam zbędna. Przynajmniej w okresie letnim.
Po dwóch tygodniach zwiedzania i objadania się miejscowymi przysmakami i winami, nadszedł czas na pożegnanie naszego wynajętego domostwa.
Nie chciało nam się wyjeżdżać, zostawiać tej ciszy i beztroski.
Zostawiać krystalicznie czystego morza, małych knajpek i pięknej włoskiej pogody.
Niestety wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Więc nasz pobyt w Torre Santa Sabina, również musiał się zakończyć.
Spakowaliśmy więc w nasz Model 3, wszystkie bagaże i mnóstwo zakupów dokonanych lokalnie, i wybraliśmy się w drogę powrotną.
Jednak jej szczegóły przedstawię w kolejnej i ostatniej już części wyprawy do Apulii.
Komentarze (14)
W czym jest fajniej? Tego naprawdę nie potrafię zrozumieć, że niektórzy czynią zaletę z kompletnym utrudnianiem sobie życia i przekonują na siłę o wyższości elektryka od samochodu spalinowego, a tymczasem jest całkiem odwrotnie. Ja od początku promowania elektryków twierdziłem, że nie upadłem na głowę, żeby wydać pieniądze na coś takiego. Nieraz sobie patrzę się na tych masochistów na zielonych numerach, którzy stoją w kolejce do stacji ładowania, potem czekają przynajmniej kilkadziesiąt minut, aż "zatankują" samochód itp, itd. Ja w trasie np nie martwię się o stacje paliw, są wszędzie, tankowanie do pełna trwa parę minut i jadę dalej. I nie potrzebuję żadnych dodatkowych kart, abonamentów, aplikacji, śmacji i tym podobnych bzdur. Tankuję, płacę (kartą bankową lub gotówką) i odjeżdżam. Aha, lubię często włóczyć się o różnych porach po bocznych drogach i gdyby tak się złożyło, że skończyłoby mi się paliwo (chociaż taka sytuacja miała miejsce ostatni raz parę lat temu), to też się nie martwię; w samochodzie mam zawsze sześciolitrowy kanisterek z zapasowym paliwem. Traktuję go, jako integralną część samochodu, tak jak np koło zapasowe. A teraz przy obecnych cenach prądu na komercyjnych stacjach ładowania, upadł ostatni argument o tańszej jeździe, obecnie cena za np 100 km jazdy na prądzie jest już porównywalna z cenami eksploatacji samochodu spalinowego, a niekiedy ta pierwsza będzie nawet wyższa. To gdzie tu sens?
Ciekawe opisy turystyczne, tylko co to ma wspólnego z samochodem elektrycznym? Spalinowym byłoby jeszcze więcej czasu na zwiedzanie i podziwianie, a odpadłby problem szukania ładowarek; stacje paliw są wszędzie i wszędzie można w parę minut zatankować do pełna bez żadnych aplikacji, śmacji itp. Po zatankowaniu (które podkreślam trwa KILKA MINUT!!!) płaci się kartą lub gotówką i odjeżdża.
Co kto lubi. Jeździłem wiele razy spalinami i też było fajnie, ale od ładnych kilku lat jeżdżę tylko EV i jest, fajniej. Przynajmniej dla mnie. Dlatego zrobiłem cykl europejskich podróży. Żeby ludzie zobaczyli, że jazda elektrykiem to nic strasznego. Do Apulii zrobiłem 6500 km. Często ludzie się boją takich wyjazdów, więc staram się pokazać że to żaden problem. przy okazji opisuję co można fajnego lokalnie znaleźć, jedzonko, wina itd, itd.
Swoją odpowiedź umieściłem niechcący, jako odrębny komentarz. Sorry.
Pisząc o wlewaniu z kanisterka do pustego zbiornika to albo masz baaardzo stary samochód, albo zmyślasz. W innym przypadku długo byś nie pojeździł.
I jeszcze jedna uwaga. We Włoszech praktycznie wszystkie stacje benzynowe, prócz tych przy autostradach są samoobsługowe. Byłoby to dobre rozwiązanie, gdyby nie to, że każda ma inny system rozliczania za paliwo. To znakomicie utrudnia obcokrajowcowi rozeznanie się w sytuacji gdy stoi przed dystrybutorem autem z pustym zbiornikiem. Inna sytuacja jest z Teslą, po prostu wtyka się kabel, a reszta sama się robi. Oczywiście nie wszędzie, na południu są superchargery. Ja też byłem w Apulii, korzystałem też z sieci innych operatorów, przykładałem do czytnika kartę shell i prąd się "nalewał", a z kota automatycznie schodziła należność. Ja nigdy nie wrócę do ICE.
@Artur: Co do wlewania benzyny lub ropy z kanistra do pustego baku, to się kompletnie mylisz. Mam niespełna dwuletni samochód od nowości i paliwo skończyło mi się w nim...już pierwszego dnia po wyjeździe z salonu. Taką mizerną ilość paliwa mnie zostawiono, że nie przejechałem nawet 50 km. Fakt, było w tym trochę mojej winy, że nie zatankowałem od razu, zapasu paliwa jeszcze nie miałem, zadzwoniłem po assistance, przywieziono paliwo w 5-cio litrowym kanistrze, nalałem, po czym kręciłem trochę dłużej rozrusznikiem, silnik zapalił i bez problemu chodzi do dzisiaj. Tego zdarzenia nie brałem pod uwagę pisząc w poprzednim poście, ze paliwo skończyło mi się na bocznej drodze ostatni raz parę lat temu(ale wtedy miałem rezerwowy kanister i w tym nowym aucie też od przyjazdu do domu go zawsze wożę). Permanentne wypalanie paliwa do końca,może zaszkodzić silnikowi, ale na pewno nie, jeśli to się zdarza sporadycznie. Co do stacji paliw we Włoszech, to nie wyobrażam sobie, żeby nie można było zatankować na każdej bez problemu przy pomocy karty bankowej. We Włoszech nie byłem, ale mam znajomych, którzy podróżują tam od wielu lat(oczywiście samochodem spalinowym) i nigdy nie opowiadali mi o tych akurat problemach. Ja natomiast często korzystałem w innych zachodnich krajach i w Skandynawii z samoobsługowych stacji paliw (te są przeważnie najtańsze) różnych firm i nieraz niemożliwa była tam zapłata gotówką, ale kartą Visa lub Mastercard zawsze. Na koniec pytanie: co znaczy ICE,bo nie rozumiem.
@Artur: Wujek google już mi podpowiedział, co znaczy ICE (w wolnym tłumaczeniu: silnik spalinowy). No cóż, każdy kupuje to, na co ma ochotę (jeśli oczywiście go stać). Ja nie kupiłbym elektryka nawet, jakby ceny prądu były takie, jak parę lat temu, a w Warszawie np by bylo 100 darmowych stacji ładowania bez kolejek i limitów czasowych. Lubię jeździć tam gdzie chcę, a nie tam, gdzie akurat są ładowarki, które trzeba wyszukiwać w tych nieszczęsnych aplikacjach. Stacji paliw wyszukiwać nie muszę, zawsze na jakąś trafię i nie mam też zamiaru tracić kilkudziesięciu co najmniej minut na "zatankowanie" samochodu. Ale każdy robi to, co mu pasuje, chociaż unijne urzędasy na siłę chcą mnie zmuszać do totalnego utrudniania sobie życia, indoktrynując przy tym m.in. o kretyńskiej walce z ociepleniem klimatu.
@antyelektryk No i niech każdy zostanie przy swoim. Mamy wybór.
Owszem, mamy wybór. Znakomita większość wybiera spalinówki (w tym rozmaite hybrydy), a liczba elektryków jest kompletnie niszowa. Niestety, jak pisałem, unijne urzędasy chcą pozbawić nas tego wyboru i to jest najgorsze.
@antyelektryk Tesla Y była w 2023 roku najlepiej sprzedającym się modelem samochodu na świecie. Najlepiej biorąc pod uwagę WSZYSTKIE napędy. Elektryki już od kilku lat nie są niszowe, wręcz przeciwnie.
@Artur: Tak? To porównajmy, ile jest na świecie spalinówek, a ile elektryków.
@antyelektryk Stosując twój sposób postrzegania świata to ICE było również niszowe w porównaniu do powozów, bryczek i wozów drabiniastych. Było, minęło.
@Artur: To nie to samo. Zresztą podajesz przykład Tesli Y, jako jednego modelu. Nawet, jakby to była prawda. to porównajmy w takim razie, ile ze wszystkich sprzedanych na świecie w 2023 r. samochodów było elektryków, a ile spalinówek.